Rodzinny biznes: Interes na Nar Shadda. Rozdział I
- Mei, co my tu do cholery robimy? Przecież to Nar Shadda! Nie pamiętasz jak przebiegła nasza ostatnia wizyta w tym układzie? - Młody mężczyzna w skórzanej kurtce i pilotce zbiegł po trapie na płytę lądowiska. - Tylko dzięki mojemu genialnemu pilotażowi udało nam się ujść z życiem!
Na dźwięk jego głosu, Mei Starshadow odwrócił się od technika, z którym rozmawiał i patrząc wściekle na pilota odparował. - Przez twój "genialny" pilotaż, Faust, straciliśmy trzy silniki, więc lepiej się zamknij.
- Poszło też radio. - Dodał schodzący za pilotem Twi'lek. - Tak na marginesie, niech na przyszłość "Big Bang" nie próbuje go naprawiać nogą. Od tego są narzędzia.
- Niech to szlag - Młodzieniec zrobił się czerwony ze złości, co dziwnie kontrastowało z jego białymi włosami. - Ile będzie kosztowała naprawa trzech silników i radia? - Zwrócił się do stojącego z obojętnym wyrazem twarzy technika.
- Pięćset kredytek, chyba, że silniki są do wymiany. - Mężczyzna wyraźnie się ożywił. - Trzysta teraz i dwieście po skończeniu napraw.
- Dobra, tu są pieniądze. - Młodzieniec wyciągnął kred-chipa. - Ile wam to zajmie?
- Cztery godziny. - Technik powoli obchodził statek. - Może pięć.
- Starshadow, po raz kolejny pytam, po co tu właściwie przylecieliśmy? - Pilot nie dawał za wygraną.
- Faust, jesteś naprawdę upierdliwy, wiesz? - Mei obrócił się w jego stronę. - Nawet bardziej niż Hal i jego lekku.
- Słyszałem! - Dobiegło gdzieś z wnętrza statku. Tymczasem pilot podszedł bliżej młodzieńca.
- Powiesz wreszcie, o co chodzi?
- Dobra, niech ci będzie. - Mei odwrócił się do niego. - Moi rodzice zlecili my załatwienie transportu bacty.
- Z Nar Shadda? - Faust był szczerze zdziwiony.
- Pytaj się Hala. To on znalazł tu sprzedającego. - Mai odwrócił się w stronę wejścia do statku. - Hal! Corran! Pośpieszcie się!
- Już, już - Z wnętrza statku wynurzył się Twi'lek i depczący mu po piętach potężnie zbudowany mężczyzna, ubrany w hełm i kamizelkę ochronną. - Nie musisz się tak rzucać Mei, do spotkania mamy jeszcze ponad pół godziny.
- Lepiej być wcześniej. - Młodzieniec stał na płycie lądowiska z nieobecnym wyrazem twarzy. - Mam jakieś dziwne przeczucie.
- Nieee, tylko znowu nie to! - Pilot obrócił się w stronę przyjaciela. - Zawsze, kiedy masz przeczucie, spotyka nas coś złego. Tak jak wtedy w sektorze Kurlnova, kiedy napadli na nas piraci.
- I sugerujesz, że to moja wina?! - Białowłosy młodzieniec oburzył się. - Gdybyś lepiej wykalkulował skok w nadprzestrzeń, nie trafilibyśmy na tych obwiesi.
- Czyżby?! - Teraz Faust zrobił się czerwony. Bardzo nie lubił, gdy ktoś przypominał mu o jego wpadkach - A kto niby nalegał na pośpiech, żeby kupić rudę miistru po niższej cenie?
- Dobra, przestańcie się kłócić, bo rzeczywiście się spóźnimy. - Hal był wyraźnie rozbawiony kłótnią przyjaciół. - Musimy jeszcze dojść do miejsca transakcji.
- Mistrzu prowadź. - Rzucił kpiarskim tonem milczący dotąd potężnie zbudowany mężczyzna, poprawiając blaster w kaburze.
- Och, odczep się Corran. - Odparł urażonym tonem Twi'lek. - Nawet nie wiesz jak trudno był mi znaleźć kogoś, kto chciał sprzedać bactę. Chodźmy już.
Dogadując sobie nawzajem, grupka opuściła lądowisko, pozostawiając frachtowiec w rękach techników i weszła w wąską uliczkę jednego z niższych poziomów Nar Shaada.
- Hal, jesteś pewien, że idziemy właściwą trasą? - Zapytał krzywiąc nos od smrodu rozkładu i mdło cuchnącej pleśni Big Bang. - Tu śmierdzi gorzej niż w śmietniku naszej bazy.
- A co ty tam robiłeś? - Spytał szczerze zdziwiony Faust. - Coś ci wpadło do kibla i poszedłeś to zaleźć?
- Oczywiście, że nie. - Odparł urażony najemnik. - Starzy Mei'a zlecili mi zabicie dianogi po tym, jak próbowała zeżreć jednego z techników. Była z niej wyjątkowo wredna sztuka, próbowała mnie wciągnąć pod wod...
-Taak, to wiele wyjaśnia. - Pilota wyraźnie nie interesowała opowieść przyjaciela. Poprawił bordowy szal zwisający mu na ramieniu i klepnął idącego na przedzie Twi'leka. - Hal, nadal nie odpowiedziałeś na pytanie Corrana.
- Czepiacie się mnie! - Twi'lek wyglądał jakby miał się rozpłakać. - Daj mi spokój. Idziemy dobrą trasą.
- Dobra, dobra, uspokój się już. - Pilot był wyraźnie zadowolony ze stanu, do jakiego doprowadził kolegę. Cała grupa szła szybko, starając się nie dotykać porośniętych śmierdzącą pleśnią ścian i nie wdepnąć w walające się tu i ówdzie nieczystości. Czasami, mijając poprzeczne odgałęzienia, widzieli blady owal planety Nal Hutta, wypełniający cała przestrzeń pomiędzy pnącymi się wysoko w górę budynkami. Co pewien czas nad ich głową przelatywał jakiś statek. Często przechodzili po wąskich kładkach, łączących oba krańce ciągnących się wiele kilometrów w dół rozpadlin. Po kilku minutach marszu dotarli do szczególnie szerokiej przepaści, nad którą przerzucono rdzewiejący już, półkolisty most. Stało na nim, nonszalancko opierając się o poręcze, kilka istot.
- To już niedaleko. - Twi'lek szybkim krokiem minął małego Rodianina bazgrzącego coś na ścianie. - Już tylko 200 metrów tą uliczką, potem windą sześć poziomów wyżej i będziemy na miejscu.
- To świetnie. -Mei zaciskał dłoń na rękojeści blastera i spoglądał nieufnie na grupę obwiesi, stojących w bocznej uliczce. - To miejsce zdecydowanie mi obrzyd...
Przerwał mu skowyt silników jonowych z włączonymi dopalaczami i tuż nad mostem przemknęły trzy nieznanego typu transportowce.
- Co to do cholery było? - Zajęczał Faust przyciskając dłonie do uszu. - Nigdy nie widziałem takich statków.
Mei wzruszył ramionami. W oświadczeniu Fausta nie było nic dziwnego. Mimo, że był niezłym pilotem, ledwo kojarzył kształty niszczyciela gwiezdnego. Westchnąwszy dał innym znak, by iść dalej. Kiedy przechodzili obok grupki gwałtownie dyskutujących istot, dobiegł ich podniesiony głos:
- Co tutaj robią szturmowcy? Przecież nigdy nie zaglądali na te poziomy!
- Masz odpowiedź na swoje pytanie, Faust. - Mei popatrzył w stronę szybu, w którym zniknęły imperialne transportowce. - Ale swoją drogą to ciekawe, co robią tutaj imperialni.
- Może przylecieli coś wysadzić? - Zapytał z nadzieją w głosie Big Bang.
- Ty to jednak jesteś pokopany z tą swoją miłością do wybuchów. - Twi'lek był popatrzył na kolegę zdegustowany. - Nic tylko byś coś wysadzał.
- Odczep się Hal. - Odburknął najemnik. - Każdy musi mieć jakieś hobby.
Idący na końcu Mei przewrócił oczami. Problem Corrana polegał na tym, że ciągle wysadzał coś w powietrze. Obojętnie czy był to piracki statek, czy pokładowy toster. Zresztą, właśnie dlatego wołali go "Big Bang". Szybko pokonali odległość dzielącą ich od windy. Kłopot w tym, że kabina windy, lekko nadpalona, leżała roztrzaskana na dnie szybu.
- Cudownie. - Faust obrócił się do Twi'leka. - Hal, powiedz, że nie ma innej drogi i musimy wracać na statek. Prooszę.
- Zawiodę cię stary. - Ze złośliwą satysfakcją odpowiedział Twi'lek, zerkając na trzymany w ręku datapad i podszedł do odrapanych drzwi przy szybie windy. - Według tego planu, za tymi drzwiami jest klatka schodowa, która prowadzi na ten sam poziom, co winda.
- Niee! - Pilot wyraźnie nie był zadowolony. - Mamy się piąć sześć pięter po przerdzewiałych schodach?
- Nie rozpaczaj tylko ładuj się na górę. - Corran pchnął lekko Fausta. - Nie będziemy tu sterczeć cały dzień.
- Wredny Corellianin. - Mruknął pod nosem pilot, ale posłusznie wszedł za Twi'lekiem i Mei'em do ciemnej klatki schodowej. Po kilku minutach powolnego pięcia się po przerdzewiałych stopniach, cała grupa wyszła sześć poziomów wyżej.
- Wreszcie. - Big Bang wyraźnie zasapany, ostatni wynurzył się z mrocznego otworu. - Gdzie teraz, Hal?
- Gdzieś w tamtą stronę. - Twi'lek wskazał ręką jeden z krańców ulicy. - Szukamy doku numer 13.
- Widzę go. - Mei wyciągnął rękę w stronę jednej ze śluz, widocznej jakieś 100 metrów dalej. - Idziemy.
Gdy dochodzili już do śluzy wejściowej doku trzynastego, uwagę Mei'a zwróciło poruszenie na szczycie jednej ze ścian okalających lądowisko.
- Widzicie to tam? - Dyskretnie wskazał kompanom kierunek. - Na szczycie ściany koło wylotu powietrza.
- To chyba Rodianin. Ma karabin laserowy. - Corran spoglądał przez makrolornetkę. - Obserwuje wnętrze doku. Co robimy?
- Zastrzelmy go. - Faust był wyraźnie ucieszony perspektywą strzelaniny.
- Wysadźmy w powietrze. - Dorzucił Big Bang.
- Nie. - Mei spoglądał, przez makrolornetkę Corrana. - Chcę wiedzieć, o co w tym chodzi.
- Przecież widać. - Pilot poprawił blaster w kaburze. - Chcą nas oszukać i zabić. Zastrzelmy go.
- Powiedziałem: nie. - Mei rozejrzał się po pustej ulicy. - Ale będziesz mógł się wykazać, Faust. Widzisz tą drabinkę? - Białowłosy młodzieniec wskazał ręką zardzewiałą drabinkę, przylegającą do ściany, tuż obok śluzy wejściowej. - Rodianin gapi się do środka doku, więc nie zobaczy cię, gdy będziesz wchodził po drabince. Drałuj na górę, ogłusz go i przynieś tutaj.
- Czemu ja? - Pilot jakby zapadł się w sobie. - Czemu nie Corran albo ty?
- Rwałeś się do bitki, to będziesz ją miał. - Odezwał się dotąd niewzruszony Corellianin. - Zapychaj na górę. Tylko nie zapomnij ustawić blastera na ogłuszanie.
- Dobra, dobra. - Faust bez większego entuzjazmu zaczął wspinać się po zardzewiałej drabince. Po chwili był już na górze i po cichu podszedł do czającego się za wylotem powietrza Rodianina. Istota nie zauważyła go, całkowicie skupiona na obserwacji znajdującego się poniżej lądowiska. Obok niej, oparty o wylot powietrza stał zmodyfikowany karabin laserowy E-10. Pilot bezszelestnie zbliżył się do przeciwnika, jednak gdy już sięgał ręką po blaster, zauważył, jak uszy Rodianina, podobne do miniaturowych anten satelitarnych, uniosły się, a ręka podążyła płynnym ruchem do kabury przy pasie. Rozumiejąc, że został odkryty, Faust szybkim kopnięciem wybił blaster z ręki Rodianina, który grzechocąc upadł kilka metrów dalej, jednak nie zdołał zablokować pięści obcego, która wylądowała na jego szczęce. Zatoczył się do tyłu, rozpaczliwie starając się złapać równowagę. Tymczasem Rodianin zignorował swój karabin i ruszył na pilota z wyjętym z kieszeni vibronożem. Faust zdołał uniknąć dwóch pierwszych pchnięć, jednak trzecie rozcięło rękaw jego kombinezonu i ciało pod spodem. Jego przeciwnik widząc krew tryskającą z rany, roześmiał się gardłowo, jednak dźwięk ten uwiązł mu w gardle, gdy Faust kopnięciem w brzuch wytłoczył mu z płuc całe powietrze. Obcy zatoczył się na wylot szybu wentylacyjnego i sięgnął po karabin. Jednak pilot był szybszy i zdołał strzelić do Rodianina z własnego blastera. Błękitna błyskawica trafiła w pierś, rzucając obcego z powrotem na rurę wylotu powietrza. Jednak tym razem osunął się po niej i już nie wstał. Pilot, dysząc ciężko, chwycił jego nogę i zaczął ciągnąc w stronę drabinki. Gdy już dotarł do skraju ściany, zarzucił sobie Rodianina na plecy i zaczął powoli schodzić na dół.
- Co za idiota. - Hal z dezaprobatą patrzył na kolegę. - Przecież ma zranione ramię. Dziesięć do jednego, że spadną.
- Daję dwadzieścia, że upuści Rodianina. - Corran także z zainteresowaniem śledził wysiłki pilota. - Swoją drogą to tylko Rumblehand mógł wpaść na tak głupi pomysł.
W momencie, gdy Corellianin wypowiadał te słowa, zranione ramię Fausta nie wytrzymało ciężaru bezwładnego ciała Rodianina, który koziołkując przeleciał cztery metry dzielące go od podłoża i z głośnym plaśnięciem wylądował tuż pod nogami reszty grupy.
- Wiesz Mei, mam wrażenie, że on już nam nic nie powie. - Big Bang spoglądał obojętnie na nienaturalnie poskręcane ciało obcego. - Swoją drogą Hal, wisisz mi 20 kredytek.
- Już, już. - Twi'lek był wyraźnie rozdrażniony przegraną. - Masz.
- Niech moc wynagrodzi ci to dodatkowym lekku. - Corellianin starannie przeliczał monety.
- Och, odczep się! - Hal spojrzał na Fausta, któremu udało się wreszcie zejść z drabinki i obrócił się do stojącego dotąd w milczeniu Mei'a. - No, to co teraz robimy szefie?
Białowłosy młodzieniec podrapał się po głowie i popatrzył po towarzyszach. - Mam pomysł.
- Już zaczynam się bać. - Rzucił Corran, zajęty opatrywaniem ciągle krwawiącego ramienia Fausta. - A ty Rumblehand, przestań się ruszać!
- No, to jaki plan uknułeś? - Hal patrzył wyczekująco na kolegę.
- Już mówię. - Mai spojrzał na pilota. - Faust, kiedy Big Bang opatrzy ci już ramię drałuj na górę. Będziesz nas ubezpieczał. Weź karabin Rodianina.
- Znowu mam piąć się po tej drabinie? - Pilot był wyraźnie nieszczęśliwy.
- Owszem. - Starshadow obrócił się do dwóch pozostałych kolegów. - Corran, Hal, wejdziecie tam ze mną. W razie czego, miejcie ręce na blasterach. Hal, to twój kontakt, więc ty będziesz gadał.
- Niech będzie. - Twi'lek poprawił pas z kaburą. - To co? Wchodzimy?
Mai skinął głową i nacisnął guzik otwierający śluzę wejściową doku. Drzwi rozsunęły się z sykiem. Gdy weszli do środka, z pomieszczenia po drugiej stronie lądowiska wyłonił się mężczyzna w eskorcie Tradoshianina i dwóch Weequayi. Za nimi dwóch Gammorean popychało wózek repulsorowy, na którym stało kilkadziesiąt durastalowych cylindrów. Mężczyzna stanął na środku płyty lądowiska razem ze swą ochroną i wyczekująco spojrzał na Twi'leka.
- To ty chciałeś kupić bactę? - Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu, niż pytanie. - Jestem Kaaz. Zgodnie z zamówieniem mam 300 litrów. Ale nim dobijemy targu, pokaż pieniądze...
- Pewnie. - Hal pokazał mężczyźnie kredchipa. - Trzydzieści tysięcy, tak jak chciałeś.
- Doskonale. - Wymawiając te słowa, na twarzy mężczyzny pojawił się dziwny grymas, a jego ręka podążyła w stronę ozdobnej klamry jego pasa. - Więc dobijmy targu.
Mei przysłuchiwał się dość obojętnie rozmowie przyjaciela z kontrahentem, uważnie obserwując jego ochronę. Wyraźnie na coś czekali, na dodatek buczenie w głowie stawało się coraz bardziej intensywne...
- Corran, uważaj na tych Weequayi, dobrze? - Szepnął do stojącego obok przyjaciela. - Ja będę pokrywał jaszczura.
- Dobra, ale dlacze... - W momencie, gdy Correlianin wypowiadał te słowa, Mei zauważył jak Tradoshianin podnosi swój karabin w jego stronę. Instynkt zadziałał szybciej niż wiadomość o zagrożeniu dotarła z oka do mózgu i młodzieniec rzucił się w bok, jednocześnie strzelając z biodra w stronę jaszczura. Jedna z błyskawic trafiła go w ramię, powodując, że strzał oddany przez obcego przeszedł daleko od Mei'a. W tym samym momencie Corran wyszarpnął swój blaster z kabury i strzelił do jednego Weequayi, który trafiony w pierś, okręcił się i upadł na płytę lądowiska. Chwilę potem ze szczytu ściany zaczął strzelać Faust, jednak jego strzały ominęły Gammoreanina, w którego celował. Najmniej szczęścia miał Hal. W momencie, gdy sięgał po blaster, stojący tuż przy nim Kaaz otworzył ogień trafiając go w ramię. Strzał rzucił Twi'leka na ziemię. W chwili, gdy padał na ziemię, przeklinającemu wściekle Tradoshianinowi udało się przerzucić karabin do drugiej łapy. Mei próbował zejść z linii strzału, jednak tym razem błyskawica dosięgnęła go, trafiając w nogę i obalając go na ziemię. W tym samym momencie Corran oberwał w ramię, jednak dzięki kamizelce ochronnej zdołał utrzymać się na nogach i strzelił drugiemu Weequayowi w twarz, wypalając mu w miejscu nosa sporą dziurę. Gdy obcy padał na ziemię, Hal zdołał w końcu wydobyć blaster i strzelił w stronę Kaaza. Jednak błyskawica, która powinna trafić go w głowę, odbiła się od pola siłowego, które nagle pojawiło się przed mężczyzną. Twi'lek zaklął i strzelił powtórnie. Tym razem strzał przedarł się przez pole ochronne i trafił Kaaza w ramię, rzucając go na wózek z bactą. W momencie, gdy mężczyzna osuwał się na ziemię, Jeden z Gammorean padł tuż obok z twarzą wypaloną przez strzał Fausta. Widząc martwego kompana, Tradoshianin rzucił się na Corrana, zadając cios uzbrojoną w pazury łapą, Corellianin zdołał jednak ominąć cios i zrewanżować się strzałem w brzuch. Jaszczur stał chwilę, patrząc zdziwionym wzrokiem na sporą dziurę, która pojawiła się w miejscu jego brzucha i po chwili padł z charkotem na ziemię. W chwili, gdy Trasdoshianin rzucał się na Corrana, Mei miał właśnie do niego strzelić, ale nagle coś kazało mu zrobić unik. W momencie, gdy odskakiwał, dostrzegł ostrze vibrotopora wbijające się w miejsce, w którym stał jeszcze przed chwilą. Na dodatek ostrze poderwało się do góry i podążyło w kierunku jego głowy. Robiąc rozpaczliwy unik, Mei dostrzegł właściciela prześladującej go broni. Wściekle kwiczący, potężnie zbudowany Gammoreanin, zadawał cios za ciosem, starając się go rozpołowić. Świniakowi udało się go trafić w biodro, ale kwik radości zamilkł, gdy celny strzał z blastera Mei'a zmienił jego twarz w krwawą chmurę. Ciało Gammoreanina upadło na płytę lądowiska z mdłym plaśnięciem i w doku zapadła cisza.
- Ałaa. - Hal zajęczał przejmująco. - To boli.
- No dobra, już dobra, już cię opatruję. - Corran przyklęknął obok Twi'leka. - Tylko już tak nie jęcz.
W czasie, gdy Big Bang opatrywał ciągle jęczącego kolegę, Mei rozejrzał się po lądowisku. Dziwnym trafem zbiorniki z bactą nie były uszkodzone. Uśmiechając się pod nosem, pomyślał, że mimo wszystko transakcja była udana. Przynajmniej dla nich.
- On żyje.
Mai obrócił się do Fausta, który stał nad leżącym Kaazem.
- Jak to "żyje"? - Hal popatrzał zdziwiony na pilota. - Przecież trafiłem go z blastera!
- Widać nie dość dobrze. - Mei podszedł do wózka z bactą. - To co z nim zrobimy?
- Nic z nim nie zrobicie. - Ze szczytu jednej ze ścian okalających lądowisko rozległ się zimny, nieprzyjemny głos. - On jest mój.
W ślad za słowami, z ciemności wyłoniła się odziana w czarną zbroję postać. Zeskoczyła na płytę lądowiska i otworzyła ogień. Pierwszy ze strzałów trafił w ścianę, podobnie jak drugi, ale trzeci trafił Hala w nogę i posłał go na płytę lądowiska. Jednak jego towarzysze nie pozostali dłużni. Seria z karabinu Fausta trafiła w generator stojący obok opancerzonej postaci i wysadzając go, rzuciła ich przeciwnika prosto w serię z blastera Corrana. Dwa strzały, które trafiły go w pierś, rzuciły nim o ścianę, po której się osunął, zostawiając na niej szkarłatną smugę.
- Co to do cholery miało być?! - Big Bang trzymał dymiący blaster wycelowany w nieruchomą postać leżącą pod ścianą. - Co to za jeden?!
Ostrożnie zbliżyli się do leżącej postaci, podświadomie oczekując, że ta zaraz zerwie się na nogi i zasypie ich strzałami z blastera. Ale ona nadal spokojnie leżała pod ścianą, nie wykazując żadnych chęci do nagłego zrywania się, a tym bardziej strzelania z blastera. Kiedy już upewnili się, że ich przeciwnik jest naprawdę martwy, Faust podszedł do martwego wroga, który po zdjęciu hełmu okazał się łysym człowiekiem po trzydziestce.
- Hmm. - Pilot przeglądał datakartę, którą znalazł przy jego pasie. - Z tego wynika, że to łowca nagród Bindo Selk. I miał schwytać dla Hutta Boggi tego tu Kaaza i odzyskać bactę, którą on ukradł, za nagrodę wysokości 5000 kredytów.
- To co robimy? - Hal spojrzał na Mei'a. - Moglibyśmy oddać Huttowi Kaaza i powiedzieć, że sprzedał już komuś bactę.
- Taak. I zachować w ten sposób nasze trzydzieści tysięcy. - Białowłosy młodzieniec obrócił się do towarzyszy. - Dobra, chłopaki, zbieramy się. Bo jak tak dalej pójdzie, to po Kaaza za chwilę zgłosi się Boba Fett.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, w ścianie, przy której stali, pojawiła się świecąca linia i kawał ściany wyleciał w powietrze. Z dymiącego otworu wybiegło kilkunastu mężczyzn w obszarpanych ciuchach, wyglądających na piratów lub najemników. Ze strachem w oczach rzucili się do śluzy wyjściowej lądowiska. Tuż za nimi z dymiącego się jeszcze otworu wypadła przyczyna ich paniki: czterech wściekle strzelających szturmowców i jeden komandos szturmowy. Kilku uciekających zatrzymało się i odpowiedziało ogniem.
- Chodu! - Rzucił Corran, gdy jakiś chybiony strzał trafił w ścianę tuż obok jego twarzy. - Do magazynu!
Jego towarzyszy nie trzeba było zachęcać, tym bardziej, że coraz więcej piratów strzelało w stronę szturmowców, a ich chybione strzały przelatywały niepokojąco blisko. Wpadli do magazynu, ścigani kilkoma promieniami blasterów.
- Zamknij te cholerne drzwi! - Hal wrzeszczał do Big Banga, szarpiącego się z drzwiami do magazynu. - Zamknij je!
- Zacięły się! - Corran padł na ziemię, gdy jeden ze strzałów wpadł do magazynu. - Zablokowały się!
- Zamknij je! - Zawodził dalej Twi'lek. - Zamknij je!
Corellianin zignorował kolegę i wciąż leżąc na podłodze magazynu, ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Piratom zmasowanym ogniem udało się zmusić szturmowców do odwrotu przez ciągle dymiący otwór w ścianie. Na lądowisku pozostał tylko komandos, który skulony za przenośnym generatorem sporadycznie strzelał do przeciwnika. Piraci wydali radosny okrzyk i rzucili się w stronę wyjścia z lądowiska, w biegu strzelając do imperialnego żołnierza. Jednak w momencie, gdy pierwszy z nich dobiegł do śluzy, ta otworzyła się i wkroczył przez nią żołnierz w dziwnym ciemnoczerwonym pancerzu, przypominającym ciężki płaszcz, z dziwnie wyglądającym miotaczem w dłoniach. Zaskoczeni piraci gwałtownie zatrzymali się, wpadając jeden na drugiego i wywracając biegnącego na przedzie. Żołnierz podniósł swój miotacz, z którego wytrysnęła struga płonącej cieczy, która błyskawicznie zajęła ogniem najbliższych piratów. Nie zdejmując palca ze spustu, żołnierz wkroczył w ogień, a przez śluzę wszedł kolejny, który skierował swój miotacz płomieni na kilku piratów próbujących uciec po drabince na jednej ze ścian doku. W momencie, gdy ich zwęglone ciała upadały na płytę lądowiska, Corran zauważył sylwetki szturmowców zajmujących pozycje na szczytach ścian doku. Po chwili, imperialni żołnierze otworzyli bezlitosny ogień do niewielkiej już grupki piratów. W tym momencie uwagę Mei'a, leżącego obok Big Banga, zwrócił srebrzysty przedmiot, toczący się w stronę w stronę piratów z kryjówki imperialnego komandosa. Rozpoznając charakterystyczny, obły kształt granatu ręcznego, wtulił głowę w ramiona i skulił się, w oczekiwaniu na wybuch. Eksplozja wstrząsnęła magazynem i lądowiskiem, zmiatając ostatnich piratów. Gdy Mei podniósł ostrożnie głowę, pokrytą pyłem i kroplami krwi, zauważył parę błyszczących, białych butów, stojących tuż przed jego nosem. Spojrzawszy w górę, zorientował się, że spogląda w lufę blastera, który stojący przed nim szturmowiec trzymał wycelowany prosto w jego twarz.
- Wychodzić. - Przefiltrowany głos żołnierza zawibrował ponuro we wnętrzu magazynu. - Ręce na głowę.
Xeloss. |